Oblicza adopcji, rok 2010

„Był sobie człowiek i był sobie pies
Człowiek myślał: jestem najwspanialszy, najmądrzejszy
Pies myślał: chcę kochać, chcę mieć przyjaciela
Człowiek wziął psa, bo mu się podobał
Pies pokochał człowieka….”

(Jolka)

Początkowo życie z człowiekiem było sielanką. Mała pluszowa kuleczka rozczulała wszystkich członków rodziny. Oswajała się powoli, rosła, otwierała przed nimi swe serce.
Ale nie była tylko zabawką, którą można odłożyć na półkę. Kochała i chciała być kochaną. Wymagała jednak konsekwencji, cierpliwości, czasu, uwagi i pracy. Potrzebowała ruchu i towarzystwa. A tego już człowiek nie przewidział…

Zachcianka dziecka, nieprzemyślana decyzja zakupu, nieznajomość wymogów rasy, atrakcyjny wyjazd na wakacje lub choroba psa to najczęstsze przyczyny psiego dramatu…

„Dla psa gaśnie słońce, gdy jego pan przestanie go kochać,
wegetuje w mroku niepewności i niezrozumienia
dlaczego to co było piękne i jasne zgasło w jego życiu…”

(Jolka)

Nieme cierpienie w oczach skrzywdzonego zwierzaka, strach i niepewność widoczne w zachowaniu… To pies porzucony, bezdomny… Zastyga bez ruchu na środku ruchliwej ulicy nie rozumiejąc, dlaczego samochód właściciela odjechał z piskiem opon. Umiera powoli z pragnienia i głodu przywiązany do drzewa w lesie czekając na powrót bezdusznego człowieka, którego obdarzył bezgranicznym zaufaniem i miłością. Z nadzieją spogląda przez schroniskowe kraty liżąc każdą wyciągniętą w jego kierunku dłoń…
CZEKA…..

„Błądząc po omacku przez życie możemy pomagać.
By znaleźć swoje człowieczeństwo nie trzeba składać życia na ołtarzu śmierci i cierpienia, można wyciągnąć rękę i czynić dobro, można przygarnąć skrzywdzoną istotę, którą ukrzywdziło napuszone człowieczeństwo, więc sprawdź czy w Twym domu jest wolny kąt i miska i czy jest miejsce na miłość w Twoim sercu”
(Jolka)

Minął kolejny rok….. Ilość malamutów w potrzebie wzrasta. Nie możemy pomóc wszystkim, ale dla kilkudziesięciu psów znów zaświeciło słońce, powróciła wiara w sens życia i w człowieka. Dwa i pół roku pracy, blisko 120 uratowanych futrzaków i tyleż samo różnych historii. Niekiedy tragicznych. Jednak zdecydowana większość z nich ma swoje szczęśliwe zakończenia.

Mimo to niejednokrotnie popadamy w zwątpienie… Do schronisk trafiają psy w różnym wieku, młodsze i starsze (Matula), nawet kilkumiesięczne maluchy (Nero, Angel, Kovu). Właściciele bez skrupułów decydują się na oddanie psów z braku czasu, porzucają je lub skazują na eutanazję. Atrakcyjność ceny u pseudohodowcy i możliwość zakupu za pośrednictwem internetu bezpapierowego psa w typie malamuta nadal jest zachętą dla większości zainteresowanych.

Osobny problem, z którym się borykamy to choroby. Trafiające do schronisk psy są często osłabione i niedożywione. Robaczyca, parwowiroza czy nosówka należą do najczęstszych, na które zapadają. Zdarzają się jednak także przypadki, gdy pojawienie się problemów zdrowotnych u psa wywołuje natychmiastową reakcję dotychczasowego właściciela – oddanie do schroniska lub porzucenie (Bajka).

Anuk i Nana to malamuty, którym dopisało szczęście w nieszczęściu. Odchodziły czując miłość i oddanie ludzi, którzy nie bacząc na koszty, walczyli o ich życie do ostatniej chwili. Najbardziej jednak boli odejście nieoczekiwane. Greta przeżyła tylko 2 miesiące, a jej nagła śmierć pozostawiła ogromną pustkę w sercach nowych opiekunów. Równie nieoczekiwanie, po roku, odszedł rudowłosy Tor.

Walkę z parwowirozą wygrały żywiołowa Kira (młodziutka suczka sh, która trafiła do malamuciego domu), hasiorek Atos i młoda malamutka Roxa.

Opisane powyżej przypadki to ciemne oblicza adopcji. Niosące stres, rozgoryczenie, nierzadko ból, smutek i żal zarówno właścicielom jak i osobom bezpośrednio prowadzącym adopcję.

Ale chwil radosnych jest znacznie więcej, gdy kolejne psiaki przechodzą w nowych domach cudowne metamorfozy. Niepewność towarzyszy nam jednak przez okres aklimatyzacji, bo nigdy nie mamy pewności czy adopcja się uda. Przypadki ponownego poszukiwania domu zdarzają się sporadycznie. Iwo, Awgan, Koks i Hager już znalazły bezpieczną przystań, ale w punkcie wyjścia pozostaje wciąż Bronek.

Niekiedy dobre chęci i serce nie wystarczą, by zapewnić kochający dom. Specyfika rasy wymaga zdecydowania, uporu i charakteru od opiekuna. Gdy tego zabraknie dramat przeżywają i psy i właściciele, których adopcja przerosła.

Coraz częściej same decydujemy się na przygarnięcie na DT psów, które najpilniej potrzebują pomocy. Taka szansę dostały Luna i Sonia (sh), Alba, Rudolf zwany pieszczotliwie Łosiem, Lotka, Tigra, Inana, Mishka (sh), Kros, Gracja vel Hopsa oraz Woolik.

Ze względu na ograniczone możliwości (każda z nas pracuje lub uczy się, ma rodzinę, codzienne obowiązki i własne psy) pomagamy przede wszystkim malamutom. Mimo to, gdy nadarzy się możliwość opieką obejmujemy również hysky.

Szczytem marzeń byłoby posiadanie przez Fundację Adopcje Malumutów własnego azylu, do którego trafiałyby psy porzucone oraz oczekujące na adopcję w schroniskach. Kontakt bezpośredni ze zwierzakiem umożliwiłby lepszą socjalizację i trafniejszy dobór chętnych na adopcję, a dotychczasowe przymusowe pośrednictwo w szukaniu nowych odpowiedzialnych domów nabrałoby prawdziwego sensu adopcji. Krokiem w tym kierunku jest umieszczanie najbardziej potrzebujących psów w 5 sprawdzonych hotelikach, gdzie czekając na nowy dom zyskują ogładę, a my wiedzę o ich charakterach.

Rozwijająca się harmonijnie współpraca z serwisem Husky Adopcje, rosnące zrozumienie wśród użytkowników malamuciego forum oraz otrzymywane wsparcie pozwalają mieć nadzieję, że z czasem będziemy działać szybciej i skuteczniej.

POŻEGNANIA…..

utknęłam w czarnym tunelu rozpaczy
zawieszona między pustką a beznadzieją
Wasze oczy przyniosły nadzieję
ręce zwiastowały miłość
czas, który nam dano był zbyt krótki
jak niedokończony seans
jednak liczy jakość nie ilość
daliście mi to co najcenniejsze
miałam szczęście
zdążyłam zaznać miłości…

(Jolka) Greta 

Oddaliśmy jej nasze serca… Odeszła tak niespodziewanie, nic nie wskazywało na to, że to będzie ostatni nasz wspólny dzień z Grecią. Rano ganiałyśmy na wale goniąc kaczki, potem pojechałyśmy do rodzinki i jak zwykle nasza Księżniczka dokazywała i świeciła swoimi migdałowymi oczkami prosząc o jakieś smakołyki. Nie było mnie w domu tylko godzinę… Gdy wróciłam Grecia leżała już na podłodze i nie oddychała… Nigdy nie znaliśmy tak wspaniałego i kochanego psa jak Grecia… Kiedyś pisałam na forum, że Grecia nie lubi biegać, nie bawi się też zabawkami, woli maszerować… Teraz myślimy, że mogła mieć chore serducho i dlatego była mniej aktywna niż większość malamutów. Ale kto by o tym wcześniej pomyślał, gdy na spacerze merdała ochoczo ogonkiem i skakała w zaroślach, a później w domu wylegiwała się na kaflach i słodko uśmiechała do nas…

Paulina

Nana
Jedna z moich podopiecznych. Chyba najukochańsza i najmniej problemowa sunia, jaką udało mi się oddać do adopcji. Sunia, która w całym swoim nieszczęściu miała tak wiele szczęścia….
Trafiła do cudownego domu, ludzi o ogromnych pokładach miłości i poświęcenia. Była psem tak kochanym, jak tylko człowiek może kochać psa. A chyba nawet jeszcze bardziej. Po czasie tułaczki miała swój dom, ukochanego Pana, Panią dwóch chłopców, których pieszczotom oddawała sie z tak wielką ufnością.
Miała długie spacery, uwagę, zabawy…. Walka o nią była długa, bardzo wyczerpująca, kosztowna. Lecz to wszystko nie miało znaczenia dla jej nowych przyjaciół. Jedyne co sie liczyło to jej zdrowie, dobre samopoczucie, brak bólu. Tak długo jak mogli jej to zapewnić. Cztery miesiące wspólnego życia, wiele radości i poczucie, że jest się razem od zawsze….. przerwane, wyniszczająca choroba nie dała im ani dnia więcej…
Nana odeszła, na do widzenia przybiła Panu „piątkę”, z uśmiechem, bo wiedziała, że kiedyś na pewno się spotkają znowu, wszyscy razem za tęczowym mostem.
Biegaj szczęśliwa kochana czarnulko. Wiem, że kiedyś, po drugiej stronie będziemy mogły w końcu poznać się osobiście….
Elżbieta

 

Pamiętasz nasze spacery?
Pamiętasz nasze łąki, lasy, szlaki zdobyte?
Pamiętasz te widoki oglądane z zachwytem?

Pamiętasz…
Pamiętam i ja, choć Ciebie już nie ma
(autor nieznany)


Tor
Wiewiór, bo tak pieszczotliwie go nazywałyśmy, nie zdążył nacieszyć się wędrówkami po tatrzańskich szlakach. Odszedł niespodziewanie, ale pozostanie w naszych wspomnieniach, a przede wszystkim w sercach… Towarzyszyć nam będzie na Bachledzkim Wierchu, a tęcza pojawiająca się nad Tatrami przypomina nam, że czeka cierpliwie na spotkanie ze swoim stadem…

Martyna i Patrycja

 

Martyna Parczewska

Artykuł opublikowany w Biuletynie KRAM nr 8 (1/2010)